****************
Profile geologiczne wysadu solnego "Wapno"
|
Jacek Szuman - pracownik Kopalni Soli w Wapnie w latach 1965-1977
Proponuję opowieść w odcinkach zwykłego człowieka nie z żelaza, nie z marmuru, ale z „Wapna”. Postaram się rzetelnie przedstawić znane mi fakty, z okresu mojego życia i pracy w Wapnie. Wraz z rodzicami, Henrykiem i Klarą, mieszkaliśmy w Wapnie, na ul. Świerczewskiego 26, tj. w bliźniaku, naprzeciwko ówczesnego Urzędu Gminy. (Obecnie ten teren jest zadrzewiony i o ile się orientuję, władze gminne chcą w tym miejscu urządzić teren sportowo-rekreacyjny dla dzieci i młodzieży.) Pracę w kopalni wapieńskiej rozpocząłem w 1965 roku, w warsztacie mechanicznym, na powierzchni i to właśnie tu spotkałem i zdarzało się, pracowałem razem z Pana dziadkiem. W 1967 roku przeszedłem do pracy na dole, gdzie z kolei pracowałem z Pana ojcem, też w dziale mechanicznym. Trwało to do wiosny 1968 roku, kiedy to zostałem powołany do wojska. Ponieważ służbę odbywałem w marynarce wojennej, więc dopiero po trzech latach wróciłem do pracy w Kopalni, ale już w oddziale elektrycznym. W 1973 roku zostałem oddelegowany do Katowic na kurs maszynistów maszyn wyciągowych. (od kwietnia do czerwca). Po ukończeniu kursu pracowałem na stanowisku maszynisty wyciągowego, aż do sierpnia 1977 r. Pamiętam, że właśnie od sierpnia, wraz z Edziem Rogowskim, szukaliśmy nowego zatrudnienia, bo wiadomo było, że to już koniec Kopalni w Wapnie. Pamiętnego sierpnia zostaliśmy ewakuowani do Kamienicy, a ponieważ to były wakacje, więc jak większość mieszkańców zostaliśmy tymczasowo zakwaterowani w szkole. Oczywiście moja zmiana miejsca zamieszkani była tylko na papierze, bo jak już wcześniej pisałem, ja emigrowałem za pracą do Głogowa. Na Rudnej podjąłem pracę od dnia 01.09.1977 r. Mój ojciec natomiast, odszedł na emeryturę. Czy mieszkańcy Wapna w lipcu-sierpniu 1977 roku wiedzieli, że to już koniec ich pracy w Kopalni im. Tadeusza Kościuszki? Myślę, że większość z nas zdawała sobie z tego sprawę, dlatego cześć z nas szukała już w sierpniu 1977 roku nowego zatrudnienia. Co wcale nie oznacza, że byliśmy tak do końca przekonani. W głębi serca tliła się jednak nadzieja... Okazało się, że beznadzieja, bo przyszło nam żyć na „obczyźnie”, a to z pewnością jest trudniejsze, przynajmniej pod względem psychicznym. Jak większość mieszkańców Wapna, w sierpniu 1977 roku zmuszony byłem wyjechać w poszukiwaniu pracy. Ponieważ od zawsze związany byłem z górnictwem, (mój dziadek, ojciec a wreszcie ja, pracowaliśmy w Kopalni), więc po 12 latach spędzonych wśród braci górniczej, nie wyobrażałem sobie, innej pracy niż do tej pory. Dlatego też, wraz z kolegą Edwardem Rogowskim, pojechaliśmy na Dolny i Górny Śląsk. Ostatecznie nasz wybór padł na dolnośląską kopalnię Rudna w Polkowicach, należącą do kombinatu górniczo-hutniczego miedzi. Początkowo mieszkałem w hotelu robotniczym w Głogowie, odległym o około 26 km od miejsca pracy. Fascynowało mnie tu wszystko, bo w tej, najmłodszej wówczas w Polsce kopalni, trafiłem na nowoczesne, jakże inne niż w Wapnie, górnictwo. Na każdym kroku spotykałem się z nowinkami sztuki górniczej, ale szczególnie wyróżniał się rozmach i technologia wydobycia rudy miedzi. A jednak, dla mnie, na zawsze, Kopalnia Soli w Wapnie pozostanie tą wyjątkową. Stwierdzam to nie tylko przez sentyment do miejsca, gdzie się urodziłem, ale dlatego, że miałem okazję zapoznać się z pracą przy wydobyciu trzech minerałów: soli, miedzi i węgla kamiennego, (zwiedziłem kopalnię Thorez w Wałbrzychu, gdzie pracował mój brat Andrzej). Ponadto, wydaje mi się, że nawet kopalnia soli w Wieliczce przewyższa naszą, (szkoda, że nieistniejącą już) tylko walorami historyczno-turystycznymi. Unikalność Kopalni wapieńskiej wynika niewątpliwie z czystości wybieranego złoża, a co za tym idzie, z jego koloru. Chodzi mi o to, że przebywając setki metrów pod ziemią, (to akurat łączy wszystkie wcześniej wspomniane kopalnie) tylko w Wapnie nie czułeś się w czeluściach beznadziejnej ciemności. Jej ściany były naturalnie, prawie białe. Rodzice po jakimś czasie otrzymali mieszkanie dwupokojowe na nowo wybudowanym osiedlu w Trzciance. Z balkonu często spoglądali w stronę pobliskiego lasu, a kiedy tylko mogli chodzili tam na jagody, grzyby lub po prostu, na spacer. Myślę, że dużo jest prawdy w spostrzeżeniu, że tak gwałtowna, wymuszona zmiana miejsca zamieszkania musiała mieć wpływ na ludzi. W Wapnie, wszyscy żyli blisko natury. My mieliśmy ogródek przy domu, a oprócz tego, mój ojciec często po pracy jechał rowerem do Podolina, gdzie pomagał w prowadzenie gospodarstwa, owdowiałej bratowej. Myślę, że właśnie tego kontaktu ze środowiskiem i aktywności, najbardziej Mu brakowało w miejskich czterech ścianach. Człowiek młody, inaczej patrzy na świat i inaczej podchodzi do wyzwań, jakie stawia przed nim życie. Po moim wyjeździe z rodzinnych stron tu, do zagłębia miedziowego, bardzo tęskniłem za rodzicami, za przyjaciółmi i znajomymi ogóle za Wapnem, ale jednocześnie wiedziałem, że tak musi być, że po prostu minął pewien etap mojego życia. Z pewnością fakt, że w Kombinacie Górniczo-Hutniczym pracowali też inni wapnianie, jak chociażby Stanisław Salczyński z synem Wieśkiem, (śp) Zbychu Kalka, bardziej znany w Wapnie z pseudonimu „Młotek”, czy Piotr Trempała i wszyscy mieszkaliśmy w jednym hotelu robotniczym (wieżowiec 10-piętrowy, w Głogowie), czasami (z uwagi na zmianowy system pracy) spotykaliśmy się, celowo bądź przypadkowo, ale jednak. Z pewnością dawało to jakiś komfort, jakąś namiastkę przeszłości, taki realny z nią kontakt. Wspomniałem wcześniej o naszej psychice, bo różna była nasza sytuacja rodzinna, która jest bodaj najważniejszym elementem naszego życia. Uważam, że ja będąc jeszcze wtedy kawalerem, byłem w lepszej sytuacji niż na przykład Edziu (mieszkaliśmy w jednym pokoju), gdyż dla Niego, praca na „Rudnej” oznaczała długotrwałą, wymuszoną rozłąkę z żoną i dziećmi. A trzeba wspomnieć, że nie istniały jeszcze wówczas środki łączności, takie jak obecnie. (w hotelu był jeden telefon na recepcji - przyp. 10 pięter ). Aby zadzwonić do kogoś korzystaliśmy z poczty, gdzie godzinami oczekiwało się na połączenie. (pod warunkiem, że „druga strona” miała dostęp do telefonu). Pozostawały kartki i listy... Moja żona, (wówczas narzeczona, poznaliśmy się podczas Jej wakacyjnego pobytu w Wapnie) mieszkała z rodzicami w Szczecinie i na szczęście posiadali telefon, więc „ułatwiało” nam to kontakt. Dodam jeszcze tylko, że chociaż w PRL-u, bardziej niż obecnie rozwinięta była sieć kolejowa i PKS-owa, to również podróże, do odległej przecież rodziny, też były sporadyczne, najczęściej okazjonalne (święta, śluby, pogrzeby). Wynikało to z systemu pracy, jaki obowiązywał wówczas w górnictwie, tj. czterobrygadówka, gdzie dni wolne wypadały co cztery dni, a więc było to w różne dni tygodnia. Porównując moje życie w Wapnie, z tym, prowadzonym tutaj, odnoszę wrażenie, że w Wapnie żyliśmy spokojnie, blisko natury i w zgodzie z nią. Tutaj natomiast, na tym uprzemysłowionym terenie czuje się walkę o ukryte pod ziemią dobra i nie ma już tej jedności z matką naturą. A mówię tak dlatego, że przyszło mi mieszkać na terenie sejsmicznym, to znaczy: często, w wyniku strzelań pod ziemią i akumulowania się tak wytworzonej energii, ziemia rozpręża się i powstają tzw. wstrząsy czy tąpnięcia, odczuwalne na powierzchni. (oczywiście to moje spostrzeżenie dalekie jest od naukowych definicji powstawania tąpnięć). |
|